Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/78

Ta strona została uwierzytelniona.

nie parła mnie nawet ciekawość. Dla czegóż się na tych ostatnich myślach zatrzymałem, niby na progu wieczności? Czy nerwowa istota moja, lękając się chwili zniszczenia, chciała przedłużyć mękę życia o cały rozbiór tej ostatniej godziny? Czy czując, że nikt mnie żałować nie będzie, sam przedwcześnie opłakiwałem siebie? Nie wiem. Dość, iż właśnie dlatego, że postanowienie moje było niezachwiane, nie spieszyłem się do końca, ale z zimną krwią i rozwagą zacząłem przygotowywania moje i załatwiłem ostatnie sprawy na ziemi.
Popaliłem wszystko com po sobie zostawić nie chciał; z dziwnie chłodną uwagą obejrzałem pistolety, nabiłem je starannie i położyłem przy sobie obok zegarka, godzina dobiegała dwunasta. Postanowiłem, że gdy wskazówka stanie na pierwszej, nieodwołalnie żyć przestanę; nie wiem, czemu dałem sobie jeszcze tę godzinę czasu.




Noc była przecudowna; księżycowa, wonna, samotność nieprzerwana niczem. Okno Augusty położone wprost mojego, było ciemne, firanki zapuszczone; ona spała nie zważając na groźby moje, na wszystko co zaszło, co zajść mogło. Otworzyłem drzwi szklanne na ogród i siadłem przy nich na fotelu, obok na stoliku położyłem pistolety, lampa paliła się na biórku, i zegar monotonnem wahaniem jedynie przerywał ciszę tej godziny.
Ostatnich chwil życia chciałem użyć po swojemu, czułem się jeszcze blizkim Augusty, pod jednym z nią