Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

dachem. Zmęczony myślami, cierpieniem i walką wpadłem w stan dziwnego odrętwienia. Wyrwało mnie z niego uderzenie zegaru, było już trzy kwadranse na pierwszą. Jeszcze kwadrans, pomyślałem, machinalnie kładąc rękę na pistoletach i bawiąc się ich zamkiem. Głowę miałem odwróconą od okna a wzrok sztywno utkwiony w skazówkach zegaru, które posuwały się szybko, a mnie zdawało się, że coraz szybciej zbliżają się do oznaczonej godziny. Promień księżyca wpadał do pokoju i stał się srebrnem światłem na kobiercu, lampa gorzała czerwonawo, kłócąc się z tym czystym blaskiem. Obraz ten z najdrobniejszemi szczegółami wyrył mi się w pamięci, widzę go dotąd.
W tem cień jakiś narysował się na tle światłem okna; czułem, że postać jakaś stanęła przy mnie i zerwałem się z miejsca, pocierając czoło jakby ze snu ciężkiego zbudzony.
Augusta stała przy mnie. Jednym rzutem oka objęła cały pokój, papiery dymiące jeszcze w głębi kominka, świeże ładunki na stole, pistolety w mojem ręku. Może zresztą myśl samobójstwa wyczytała z mojego czoła, bo blada i przerażona stała na progu. Ja w pierwszej chwili nie wiedziałem co począć, wstyd ogarniał mnie pod jej wzrokiem i razem zachwyt jej obecności, niemarzona nawet słodycz podobnej chwili. Stałem naprzeciw niej pokonany, i broń wypadła mi z drżącej dłoni.
Augusta schyliła się szybko by ją podnieść, i postępując kroków kilka stanęła pomiędzy mną a drugim pistoletem.