Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/80

Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc aż do tego przyszło, rzekła stłumionym głosem, patrząc na mnie z nieopisanym wyrzutem i litością razem.
Ja zhardziałem w owej chwili, przyznaję się do tego nikczemnego uczucia, zrozumiałem, żem stał się panem położenia. Ona litowała się nademną, ona nie mogła przyjąć odpowiedzialności za śmierć moją, ulękła się groźby mojej. Czułem, że za życie moje coś uzyskać mogę. Dzisiaj z daleka sądzę sprawiedliwie siebie i ową chwilę, był to prosty targ, dawniej uspokoić mnie mogła jedną nadzieją pozostania, teraz czułem, że mogę żądać wiele. Dlatego odezwałem się z goryczą i szyderstwem:
— I cóż panią obchodzić może koniec tej smutnej powieści. Wiedz przynajmniej, że w słowach moich była prawda tylko. Kochałem cię i kocham całą istotą moją, odepchnęłaś mnie z pogardą jak szaleńca, jak nikczemnika. Przysiągłem ci, że nie opuścisz tego domu z niezmąconym spokojem na czole, ty musisz mi uwierzyć na końcu.
I sięgnąłem po broń za nią będącą.
Augusta stała prosta i sztywna choć drżąca, litość nikła z jej twarzy pod ogniem oburzenia. Nadużywałem trafu czy litości, która ją tu sprowadziła.
— Dobrze, wyrzekła zwolna, nie cofając się z miejsca, coraz lepiej, chcesz pan z bronią w ręku zmusić do pozostania w twoim domu, do odgrywania tu haniebnej roli. Chcesz litość obrócić przeciwko mnie samej. Czy tą drogą w braku miłości chcesz pan zdobyć mój szacunek?