Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/83

Ta strona została uwierzytelniona.

— Chcę, odparła stanowczo, odzyskując niejako samą siebie — chcę, by pamięć po mnie w tym domu nie została obciążoną przekleństwem, chcę, by czyste chęci moje dobry owoc wydały, byś mi pan był przyjacielem nie wrogiem, dodała serdecznym głosem, wyciągając do mnie rękę.
— Przyjacielem twoim Augusto, zawołałem porwany słodyczą tego słowa, czy nie wiesz, że w miłości mojej łączą się wszystkie ludzkie uczucia.
— O nie tak, nie tak mów pan do mnie, zawołała gorąco, jeżeli do smutków mego życia nie chcesz dodawać gryzącego wyrzutu; bo powiedz czem wywołać mogłam to nieszczęsne uczucie, ja zajęta jedynie obowiązkiem moim, pracą. Powiedz mi pan w czem zbłądziłam, bo musiałam zbłądzić, kiedy tak strasznie ukaraną jestem. Bóg widzi, żem nigdy nie pomyślała o sobie, nieprzypuściłam nawet tego co się stało, czy nie tak?
Z dziwną naiwnością zwracało się do mnie, pytając o świadectwo niewinności swojej.
— Masz pani słuszność, wyrzekłem, nie ośmieliłaś mnie w niczem, nie zwróciłaś nawet na mnie uwagi. Bądź spokojną, jeżeli tu jest wina jaka, ja sam winnym jestem.
— Ja nie mogę być spokojną, odparła, jeżeli kto cierpi przezemnie, byłam dla pana twardą i nielitościwą, nie rozumiałam cię dokładnie, sądziłam, że ten wybuch chwili przejdzie pod chłodem obojętności i szyderstwa. Ja znieść nie mogę, by kto cierpiał, by cierpiał przezemnie.