— Dokończ Augusto, zawołałem drżący tajemną nadzieją, więc to było udanie tylko, głos obowiązku ale nie głos twego serca. Więc ty mogłabyś?
— Nie rozumiemy się znowu, przerwała mi smutno, jakby zniechęcona szukała słowa, któremby trafić do mnie mogła.
— Ty nie wiesz, mówiłem dalej, nie zważając na przerwę, ty nie wiesz czem ta miłość jest dla mnie; byłem w chaosie, w ciemności, ty stałaś mi się gwiazdą zbawienia, ty pogodziłaś mnie z losem, ty mogłaś ze mnie zrobić człowieka. Źle mnie zrozumiałaś, nie chciałaś wysłuchać. Ja chciałbym tylko patrzeć na ciebie z daleka, słyszeć głos twój i wiedzieć, że los mój obchodzi cię trochę. Powiedz mi tylko, że w innych okolicznościach ty mogłabyś odpowiedzieć na miłość moją. Bóg widzi, nie żądam więcej.
— Panie Zygmuncie, odparła łagodnie i poważnie razem, choćbym chciała, nie potrafię kłamać, szanuję w tobie prawdę obłąkanego uczucia, nawzajem uszanuj szczerość moją. Nie miałam nigdy czasu ani woli zastanawiać się nad tem co być mogło. Teraz rozmowa ta trwała już za długo. Ja wierzę, iż chwila gorączki i szału minęła, ja wierzę, iż nie powróci więcej. Oto podaję ci rękę bratnią, przyjazną, ta nie zawiedzie cię nigdy.
Znękany i zwyciężony niepojętym czarem jej woli, stałem obok niej ściskając w moich namiętnych rękach jej dłoń drobną, nie mogąc oderwać się od niej. Scena ta mogła przeciągnąć się do nieskończoności; słuchałem ją ze czcią i pokorą póki była przy mnie, gdy przeczuwałem że się oddala, szaleństwo znów
Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.