Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/95

Ta strona została uwierzytelniona.

duszek, bez szelestu je zmienić, nikt nie potrafił tak dogodzić chorobliwym fantazyom moim, z tak niezmęczoną troskliwością uprzedzać zachcenia. Ona jedna zapełniła mi te dnie, w których choroba walczyła jeszcze z wracającem zdrowiem; codzienne odwiedziny doktora przerywały jedne te długie godziny, w których sami z sobą, po długim rozdziale serca i myśli, poznawaliśmy znów w sobie nawzajem nową istotę, stworzoną kilkoletniem życiem i cierpieniem życia.
Najtrudniej jest patrzeć na to, co nas najbliżej otacza; trzeba było rzeczywiście zbiegu tylu na raz okoliczności, potem tej choroby gwałtownej, przykuwającej ruchliwe ciało do posłania, bezsilnością fizyczną, bym spojrzał baczniej na żonę i zrozumiał, że i ona nie była już taką, jaką znałem ją dawniej.
Jednakże miłość moja do Augusty nie wygasła w tej strasznej nocy, w której chciałem umrzeć dla niej, ale pamięć jej pogardy, jej zimnego spokoju w obec szalonej namiętności, jaka mną miotała, zrządziła, że myśl o niej, że wspomnienie tych chwil ostatnich stały mi się bolesne. Obelgę czułem dopiero gdy minęła, może dlatego, że teraz uznawałem, żem na nią zasłużył. Ona nazwała mnie nikczemnym, sumienie własne jej sąd potwierdziło; ostatni postępek mój rozważny, było otworzenie jej listu, zdradzenie zaufania, nadużycie mego położenia. List ten otwarty pozostać musiał w moim pokoju, jako świadectwo moralnej zbrodni, spełnionej w chwili upadku. Czy ona wiedziała o tem? pytanie to było mi widmem dręczącem.