Strona:Walerya Marrené - Augusta.djvu/98

Ta strona została uwierzytelniona.

sił? czy naturalny zbieg okoliczności nie popchnąłby mnie znowu do zgubnych marzeń przeszłości, gdyby nowe nieszczęście, spadając na mnie, nie było dokonało moralnego przetworzenia mojej istoty.
W miarę, jak ja powracałem do zdrowia, Zosia słabła, gwałtowna choroba, jaką przeszła, zniszczyła niepowrotnie jej słaby organizm, wpadła w rodzaj trawiącej gorączki i, pomimo starań Augusty, gasła powoli w jej rękach. Smutne było pierwsze moje z nią widzenie, osłabły jeszcze i wsparty na ramieniu żony wszedłem do jej pokoju. Dziewczynka siedziała na łóżku obłożona poduszkami, w jej wychudłej twarzyczce, napiętnowanej nieledwie starością, błyszczały tylko gorączkowym blaskiem podkrążone wielkie oczy; zrzedniałe włosy rozczesane były gładko nad bladem czołem. Augusta zmieniona do niepoznania bezsennością, niepokojem, może i jaką wewnętrzną troską, klęczała przy niej, pokazując jakieś obrazki, a jednak, rzecz dziwna, wydała mi się ona piękniejszą jeszcze niż dawniej; ubrana skromnie, zaczesana z pośpiechem, zapominająca o sobie zupełnie a uważna tylko na każde skinienie biednego dziecka. W tej chwili tak wyłącznie myślą i sercem zajęta była Zosią, iż nie wiem czy przeszłość stanęła jej nawet w pamięci, gdy smutnie lecz swobodnie witała się ze mną.
— Patrz, tata, tata idzie, zawołała Zosia, wyciągając ku mnie ręce.
I zaraz, jakby zmęczona temi słowy, zakaszlała się gwałtownie, wieszając mi się na szyi.