dło i strzegł je od wilków, które wiecznie zrządzały w niem szkodę. Silny i śmiały, miał lat kilkanaście, gdy obronił od nich cielę matczyne. Żył więcej w lesie niż we wsi, lubił położyć się na mchach pod konarami starych sosen i słuchać tego szumu płynącego powietrzem i patrzeć na chmury, które przelatują po nad ich wierzchołkami lub na gwiazdy, przesuwające się zwolna niebieskim obrotem. Tylko nie trzeba go było pytać, dla czego to lubił; z myśli, ani z marzeń swoich sprawy zdawać nie umiał, a gdyby go kto zapytał, byłby odpowiedział tak samo, jak inkwirentowi sądowemu, badającemu go, w jakim celu szedł wieczorem do lasu?
— A no tak!
Odpowiedź ta potępiała go bardzo, on tego nie był w stanie zrozumieć i nie umiał na swoją obronę przytoczyć faktu, iż często bardzo brał ku obronie pałkę w rękę, i szedł w las położyć się pod sosnami; okoliczność tę jednak wykryło śledztwo i potwierdziło zeznanie wszystkich świadków, znających dobrze obyczaje Jędrasa.
Bo skądby tam prostemu człowiekowi takie rzeczy na myśl przyjść mogły, skąd on mógł wiedzieć, co mówiło przeciw a co za nim? On nie miał nawet tego zwykłego wychowania, jakiego zwyczajny chłop nabiera, bądź bawiąc się z rówiennikami, bądź przy robotach
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/106
Ta strona została uwierzytelniona.