Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/110

Ta strona została uwierzytelniona.

wieczór rad był przyjść jak najwcześniej, z powodu współzawodnika młodego doktora; bo doktór mógł pozbyć się pacyentów łatwiej, aniżeli on tego utrapionego sądu; a kto wie, co sprawić może w pewnych natężonych okolicznościach godzina zwłoki.
Woźni stali przy drzwiach. Publiczność zajętą była świetnym adwokatem, i tysiącem innych rzeczy, adwokat swoją obroną, któż więc miał czas pomyśleć o podsądnym, współczuć z nim, lub troskać się o jego wrażenia?
Kiedy od martwych przedmiotów dziki Tomek zwrócił się ku sali i spojrzał na tę ruchomą falę strojnych głów kobiecych, pomiędzy któremi przebijała gdzie nie gdzie ciemna męzka głowa, miał ochotę przeżegnać się znowu. Takich kobiet on nie widział nigdy. Czasem prawda, w Malińcach bywały w kościele okoliczne panie, ale one nic a nic nie były podobne do tych, które siedziały tutaj. Raz tylko w lesie państwo sprawiali sobie majówkę a wieczorem tańczyli pod sklepieniem starych buków i jodeł przy świetle lamp kolorowych zawieszonych u ich gałęzi.
Jędras był wówczas wyrostkiem. Ukryty w gęstwinie przypatrywał się szeroko rozwartemi oczami tym postaciom, tak niepodobnym do tych, które widywał a które lekko i wdzięcznie przesuwały się w jasnych sukniach wśród oświetlonej polanki. Patrzał i dziwił się. Nieraz