Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/112

Ta strona została uwierzytelniona.

rym zadawano rozmaite pytania. Zadawano je i jemu także, potem panowie mówili coś długo, długo, ale on nic nie rozumiał, bo mówiono obcym językiem.
Jedynym łącznikiem pomiędzy nim a tym całym światem był adwokat, który siedział przed nim; ale i on nie zdawał się zważać na chłopa, jak zwykle pan na biedaka.
Był on u niego dwa razy w więzieniu i obiecał, że starać się będzie, ażeby go uwolniono. Teraz brała Jędrasa chęć wielka zwrócić się do niego i przypomnieć mu tę obietnicę, zapytać... ale nie śmiał: adwokat nie patrzał wcale w tę stronę. A potem, co on mógł obchodzić tak pięknego młodego pana, przybranego w cienkie sukno i w białą jak śnieg bieliznę, on przezwany dzikim Tomkiem, niedźwiedziem? Adwokat był tu widocznie na swojem miejscu, był pomiędzy swoimi, zamieniał w koło ukłony i uśmiechy. Czyż on mógł o nim pamiętać?
Jednak nawet w tej ogromnej sali, której wysoki strop jaśniał światłem, Jędrasowi było duszno i ciasno. Przywykł do leśnych przestworów, do szumu wichrów, pierś jego rozwinięta potrzebowała szerokich oddechów, a oko — obszarów, dławiła go cela więzienia, nie znajdował w niej ani snu, ani nawet spoczynku, tak pożądanego dla ludzi spracowanych. Jędras spracowanym nie był, jak wiemy, pracy nie lubił, nie przywykł i nie czuł się do niej obo-