Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/114

Ta strona została uwierzytelniona.

kich nozdrzach, w ciężkich zarysach dolnej szczęki kwadratowej i nieco naprzód wysuniętej, jak u antropoidów. Krzaczyste brwi zwieszały się nad oczami o wejrzeniu przymglonem, jakie zwykle mają ludzie mało zważający na zjawiska zewnętrzne, ludzie nie przywykli do obserwacyi lub też owładnięci chwilą i położeniem. Czaszkę porastał mu włos bujny, ciemny zwichrzony, a czaszka ta, ściśnięta w skroniach, spiczasta, miała charakterystyczne zarysy, świadczące o małym rozwoju władz umysłowych. Myśli snuły mu się po głowie niewyraźne podobne do marzeń. Kto inny w jego położeniu byłby może zastanawiał się nad tem, że teraz los jego się rozstrzyga, albo też widząc pałkę, na której jeszcze widne były ciemne plamy krwi ludzkiej, przypomniałby sobie zbrodnię, o jaką go obwiniono i wzdrygnął się na jej pamięć. Tomek Jędras patrzał tylko osłupiały. Przyszło na niego zobojętnienie dziwne, jak bywa u tych, co nic na los swój wpłynąć mie mogą, co są przezeń pochwyceni i zmożeni. A co do krwi? Nie miał tych delikatnych nerwów, które wzdrygają się na każde przykre widowisko, krew nie sprawiała mu odrazy, zarzynał bez ceremonii zwierzęta, gdy tego było potrzeba, a ich żałosne ryki lub konwulsyjne miotania nie czyniły na nim wrażenia żadnego — krew zaś ludzka nie miała osobnej barwy.
Gdyby kto był w stanie zajrzeć do jego