Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

z kradzieży, skoro nic nie robił, a przecież na kradzieży nie złapano goni gdy. Kury, gęsi, barany nawet ginęły ludziom — ale czyż on miał być za to odpowiedzialnym. Czy nie mógł znaleść się jaki sprytny złodziej, który wyzyskał niechęć ogólną i ku niemu zwrócił podejrzenia, ażeby skryć własne sprawki? Być może zresztą, że klient jego nie miał zbyt rozwiniętej idei własności, pod tym względem bronić go nie myślał, bo to nie należało do sprawy. Być może nawet, iż korzystał ze znajomości lasu i obyczajów leśnych mieszkańców, by zabijać cichaczem zwierzynę; wszakże lud nasz uważa powszechnie, iż to, co nie wymaga pracy, ani kosztu, jest osobnym rodzajem własności i nie ma za złe jej naruszenia; wszak dowodzi czynem i słowem, że las, pastwisko, woda, tak jak powietrze powinny do wszystkich należyć.
Zapewne tutaj było źródło dobrobytu Jędrasa, i źródła tego pochwalać nie można; przecież pomiędzy podobną kradzieżą a morderstwem, morderstwem spełnionem rozmyślnie, jest przestrzeń olbrzymia, i nic nie upoważnia do przypuszczeń, iż Jędras ją przekroczył.
Jakież bowiem dowody walczą przeciwko niemu?
Tutaj płynna, jędrna, pełna ścisłej logiki wymowa młodego obrońcy zaczęła powoli podbijać słuchaczów, głos jego zrazu nieco stłu-