miony, rozbrzmiewał teraz metalicznie, miał elektryzujące dźwięki głębokiego przekonania.
Widziano Jędrasa, gdy szedł do lasu i niczem tego faktu umotywować nie mógł. Ależ on go motywować nie potrzebował, las zastępował mu chatę, opustoszałą po śmierci starej matki. Nie potrzebował tłomaczyć się z rzeczy, która była jego zwyczajem, a potem mógł tam mieć niezbyt legalne czynności do spełnienia.
Wszystko to usprawiedliwiało wędrówkę Jędrasa do lasu, ale nie tłomaczyło wcale dwóch najbardziej obciążających faktów: pałki skrwawionej i pugilaresu Arona; te dwa przedmioty leżały na stole jako niemi oskarżyciele, przemawiający niezbitą wymową faktów.
Młody obrońca spojrzał na nie i bez wahania przystąpił do samego jądra kwestyi.
Pałka należała do Jędrasa, nie było w tem wątpliwości żadnej, poznali ją wszyscy świadkowie, on sam zaprzeć jej się nie mógł, mówił tylko, że mu się w lesie gdzieś podziała.
Tłomaczenie to przyjęto z naturalnem niedowierzaniem z powodu, że od razu w umyśle obecnych przy odkryciu zbrodni, i tych co prowadzili pierwsze śledztwo, nie pozostała żadna wątpliwość, że Jędras był jej sprawcą. A jednak gdyby tak było rzeczywiście, czy użyłby morderczego narzędzia, które wszyscy widzieli w jego ręku?
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.