Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/137

Ta strona została uwierzytelniona.

gdzieniegdzie krwawymi promieniami. Świat szarzał, ciemniał, smutniał, w powietrzu unosiły się chwilami, na kształt rozsypanego puchu, grube śniegowe płaty, wiatr dął coraz ostrzejszy, a gromady wron i kawek, wałęsając się nad topolami spędzane nim co chwila, unosiły się w powietrzu ze złowrogiem krakaniem.
Wszystko to nie wywierało żadnego wpływu na grube nerwy Jędrasa, przywykłego do rozmaitych zmian atmosfery, tylko zaczynało dokuczać mu zimno i głód się przypominał.
Oglądał się w około, jak wilk szukający zdobyczy. W swojej wsi głód i zimno — były to dla niego fraszki; wiedział gdzie ludzie chowali kartofle, gdzie były tłuste kury i prosiaki, lub źle strzeżone barany. Kiedy było zimno to siedział w chałupie przy kominie, ale tutaj?...
Miał wprawdzie w kieszeni trochę drobnych pieniędzy, które mu oddano przy wyjściu z więzienia, były to te same jeszcze, co Aronowa poznawała, jako należące do męża. Śmieszna kobieta, niby to pieniądz od pieniądza różny.
Jędras zaczął się oglądać za karczmą i wkrótce ujrzał, co mu było potrzeba. O parę kroków od szosy stała gospoda niepokaźna, a wśród zmroku zapadającego wieczoru ujrzał błysk ognia przez zapocone okienko.
Mało tu widać, kto zajeżdżał, bo z jednej strony karczemka ta była zbyt blizką Warszawy, z drugiej niedaleko za lasem była Sękocińska