Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/139

Ta strona została uwierzytelniona.

chleba i sera, i wszedł tutaj, bo karczma wydawała mu się równie biedną, jak on sam.
Wszedł więc, schylając się; drzwi nie były wymierzone na jego wysoką postać, i wyrzekł tradycyonalne.
— Niech będzie Chrystus pochwalony.
Czekał chwilę, zanim karczmarka, która siedziała na ławie u komina i zmierzyła go nieufnem spojrzeniem, odmruknęła z niechęcią.
— Na wieki wieków.
Widocznie gość ten przychodził nie w porę.
On nie przywykły był wcale chwytać i badać odcieni uczuć ludzkich; usiadł na ławie przy drzwiach i zażądał wódki.
— Nie ma — odparła opryskliwie kobieta.
Jędras zdziwił się i miał ochotę spytać, coby znaczyła karczma bez wódki, ale ona namyśliwszy się widocznie, dodała, że mąż właśnie po nią pojechał, tylko że pewno nie prędko powróci — pojechał niedawno i daleko.
Jędras prosił o jaki posiłek, chociażby czerstwą bułkę, przecież i tej nie miała karczmarka; radziła mu, by szedł dalej do austeryi w Sękocinie. A mówiąc to, widocznie nasłuchiwała, jakby oczekiwała kogoś.
Jędras zroumiał, że nie ma tu co robić; przecież nie chciało mu się iść dalej; przyjemne ciepło panujące w izbie ogarnęło jego skrzepłe członki, zbierał się więc leniwo, gdy