kroki jakieś rozległy się w sieni i do izby wbiegł gość nowy.
Był on otulony kożuchem i czapkę miał nasuniętą na oczy, tak że rysów jego rozpoznać było trudno. Czapki tej nie zdjął, tylko patrzał przez chwilę na podróżnego, którego nie spodziewał się tu zastać, z wielką niechęcią.
Szepnął coś karczmarce, ona wzruszyła ramionami, widocznie jakby panowało pomiędzy nimi porozumienie jakieś, lub zmowa, której na przeszkodzie stał Jędras. Naradzali się zapewnie, jak go się pozbyć, kiedy nagle płomień na kominie buchnął w górę i oświecił w pełni twarz jego.
Wówczas nowo przybyły roześmiał się, zrzucił czapkę, przystąpił, uderzając go po ramieniu i wyrzekł.
— Jak się macie Jędrasie.
Jędras aż poskoczył na ławie, słysząc wymówione swoje imię, spojrzał także uważnie na człowieka, który do niego w ten sposób przemawiał, i poznał jednego z współtowarzyszów celi więziennej, który nosił przezwisko Czarnego Grzeli i który uczył go, by tylko do niczego się nie przyznawał a pewno wolnym będzie.
— A tośma się zeszli — zawołał nowo przybyły.
Na rękę mu widać było to spotkanie; kazał podać wódki. Natychmiast znalazła się
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/140
Ta strona została uwierzytelniona.