Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/155

Ta strona została uwierzytelniona.

rysowały się na tle wieczornej pomroki, podobnym był do figury grobowej odlanej ze spiżu.
Na płycie pomnika wyczytałem napis świeży jeszcze, wyryty błyszczącemi zgłoskami, na które padało światło lamp. Był to grób dziewczyny zgasłej w pierwszej lat wiośnie; napis mówił, iż miała lat ośmnaście, zmarła zaledwie przed kilku miesiącami: mogiła jej nie miała czasu porosnąć trawą, ani serca ludzkie zajść rdzą zapomnienia.
I zacząłem zadawać sobie pytanie, czy człowiek ten był jej ojcem czy bratem? albo też czy złożył w tym grobie serce i miłość swoję?
Długo bardzo pozostał nieruchomy, nie domyślając się, że wśród tego dnia smutku, były na cmentarzu oczy bez łez, które śledziły go ciekawie jak problemat. Aż wreszcie podniósł w górę czoło i przy świetle ujrzałem twarz jego. Wówczas nie potrzebowałem o nic pytać, bo jak błyskawica w jednem mgnieniu oka pokazuje wnętrza chmur czarnych, tak jedno spojrzenie pokazało mi burzę rozpaczy, szalejącą w duszy tego człowieka.
Była to jedna z tych twarzy, którą myśli i namiętne uczucia wyrzeźbiły dłutem swojem, potęga biła mu z szerokiego czoła, przewiędłe skronie, nosiły siady trosk palących, usta wyrobione, o delikatnych konturach, były ścięte wyrazem bólu, który targał widocznie jego piersią, usiłował wyrywać się krzykiem rozpa-