szczęście drugich. Wyglądała, jak kobieta nie zdolna stawić czoła trudom bytu, ale która może stać się ich osłodą, jeśli tylko znajdzie silne ramię, co ją przez życie przeprowadzi bez szwanku, będzie za nią walczyć i zdobywać.
Snadź znalazła takie ramię. Był ktoś, co myślał na każdym kroku o jej przyjemności, wygodzie, co ustroił dla niej to gniazdeczko miłe, czyste, zaciszne. Młoda kobieta przechadzała się po niem, jak po swojem wyłącznem królestwie, to poprawiła fałdy firanek, zmieniła symetryę gracików, rozłożonych na biurku, to oglądała kwiaty stanowiące główną ozdobę małego mieszkanka, gdy dały się słyszeć świeże świegotliwe głosiki dziecinne i dwa maleństwa, z których starsze zaledwie cztery lata liczyło wbiegły do pokoju.
Dzieci wraz ze starą piastunką powracały z przechadzki i czepiając się sukni matki, opowiadały na wyścigi drobne wypadki, zaszłe przez tę parę godzin. Ona obsypywała je pocałunkami, a czasem tylko spoglądała na nie smutnym wzrokiem, jakby żal jej było chwil straconych bez dzieci. Może zazdrościła tym szczęśliwym matkom, które mogą same prowadzić dzieci na spacer, nie bacząc na termometr, wilgoć lub wiatr ostry, jak to ona czynić musiała.
Chmurka ta jednak na pogodzie jej czoła przeszła szybko, rozmawiała z dziećmi, śmiała się i szczebiotała swobodnie, jak to czynić zwy-
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/200
Ta strona została uwierzytelniona.