czelnik, z dozą dobrego i złego, jaka zwykle przypada na ten podgatunek ludzki. Niektórzy chwalili go bardzo, niektórzy ganili namiętnie, prawdopodobnie jedni i drudzy mieli do tego prawo, zapewne był on jak księżyc, który ma światłą i ciemną stronę, a sądy ludzkie wypadały stosownie do tego, czy mieli do czynienia z jedną lub z drugą. Kiedy komu dobrze życzył, pragnął mu dopomódz, kiedy kogo nie lubił, szkodził mu, nie przez złośliwość, gdyż z natury swojej złośliwym nie był, ale jedynie dla tego, że środki miał ograniczone, czyli rozporządzał tylko pewną liczbą posad i gratyfikacyi, a tym sposobem nie mógł czynić dobrze jednym bez szkody drugich, ani dać posady tym, których protegował, bez udzielenia jednocześnie komuś dymisyi. Zapewne, gdyby miał do rozdania liczbę posad nieograniczoną, nie udzielałby nikomu dymisyi. Ponieważ jednak było inaczej, więc we własnem sumieniu, nb. przypuszczając, że posiadał ten organ moralny — był zupełnie czysty, kiedy kogo chleba pozbawił. Jeżeli zaś lubienia jego i nielubienia nie zawsze były słuszne i jeśli pociągały go one do spełnienia czynów, noszących pospolicie nazwę niesprawiedliwości, nie było to już tyle winą jego charakteru, jak raczej braku odpowiednich pojęć, wyrobionych na gruncie wiekowej cywilizacyi, a na które
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/213
Ta strona została uwierzytelniona.