delikatny charcik drżał całem ciałem i szedł za swoją panią, jak kapryśny dzieciak, opierając się jej woli, tak, iż błękitna wstążka, przywiązana do obróży, wyciągniętą była w całej długości, a pani daremnie zachęcała go głosem wołając na niego: Dear, Dear! Dear widocznie głuchy był na to wołanie.
— Jakże gorąco — mówiła młodsza, zwracając się do swojej towarzyszki.
— Gorąco, bardzo gorąco — odparła ta ostatnia, zmordowana ociąganiem się pieska.
— Po co ja wzięłam to futro — zawołała niecierpliwie, pokazując na swój elegancki paltot, pokryty aksamitem.
W futrze jednak pozostała; nie musiało ciężyć jej zbytecznie, bo pobiegła na lód, a dobywszy z kieszeni portmonetkę, zapłaciła za wejście i wnet przypasowawszy łyżwy, ukazała się zwinna i chyża na gładkiej powierzchni.
— To prawda, że gorąco — powtarzała tymczasem starsza kobieta sama do siebie.
— Gorąco — szepnął za nią głos jakiś cichy, stłumiony i przerywany, jak gdyby drżały usta, z których wychodził.
Strojna pani nie obejrzała się, może nie usłyszała go nawet, w tej chwili cała jej uwaga skierowaną była na pieska, ale gdyby się obejrzała, zobaczyłaby bardzo pospolity widok.
Pomiędzy tłumem, zgromadzonym u brzegu sadzawki, przesuwała się kobieta, okryta kra-
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/227
Ta strona została uwierzytelniona.