jej głowę tem wszystkiem, czego nie znała i zaznać nie była powinna.
Miała i ona wprawdzie niedziele i święta. Ale dnie te naprzód tworzyły wielką szczerbę w jej budżecie, tak iż często bardzo kiedy miała jaki sprawunek, lub jaka część ubrania zdarła się prędzej niż powinna, dnie te przepędzała bez pożywienia. Ludzie, u których mieszkała, zwykle w dnie podobne proszeni byli na obiad z dziećmi do bogatej ciotki i tam zostawali dzień cały.
A przytem biedakom niedzieli mieć nie wolno, oni znają ją tylko z nazwiska. Ponieważ ten jeden dzień w tygodniu należy do nich, muszą go poświęcić własnej osobie, jeśli zupełnie opuścić się nie chcą. Tak było z nią.
Dzień jej roboczy zaczynał się o dziewiątej rano a kończył się o siódmej. Przytem często bardzo musiała iść na drugi koniec miasta i tak samo powracać. Wstawała rano i późno szła spać, jednak pomimo to brakło jej zawsze czasu zrobić coś dla siebie, bo musiała przecież najprzód ponaprawiać rzeczy domowe, a dzieci darły tak strasznie, że nigdy tej naprawie nastarczyć nie mogła. Nieraz więc czuwała późno w noc i pomimo to nie miała chwili, którąby mogła na własną korzyść obrócić. Pozostawała więc jej tylko niedziela.
Dnia tego, jeśli była bardzo znużoną, wstawała trochę później, niż zwykle, piła w domu
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/235
Ta strona została uwierzytelniona.