je wychować? Do roboty pójść nie mogła. Skryła się przed dawnymi pracodawcami w oceanie nędzy wielkiego miasta wraz z swoją hańbą. A ktoby ją dziś przyjął do domu — obszarpaną, bosą prawie, odartą? Wstydby jej było pokazać się komukolwiek z znanych osób, a u nieznajomych, wiedziała, że nie znajdzie wiary, ani zaufania na tyle, by jej pozwolono próg domu przestąpić. Zresztą, choćby jej nawet dano robotę. Gdzie zostawić dziecko? Komu je oddać w opiekę?
Było to położenie bez wyjścia, wiedziała o tem. Radzono jej wprawdzie oddać dziecię której z kobiet, trudniących się nietylko karmieniem niemowląt, ale nawet wyprawianiem ich pomaleńku na świat drugi. Ona wzdrygnęła się na myśl podobną, a kiedy, wiedziona rozpaczą, zajrzała do jednej z tych cuchnących nor, gdzie kilkoro drobnych istotek wegetowało w nędzy i opuszczeniu, ścisnęło jej się serce i wyszła czemprędzej, nie powiedziawszy ani słowa, bo pomyślała, iż wolałaby zadusić dziecko swoje własnemi rękami, niż skazać je na taką nędzę.
Ona kochała to dziecię, które przyniosło jej nieszczęście i hańbę. Tylko miłość to była bezsilna, dana jej na to, by powiększała męczarnie własne, męczarniami jego.
Gdy powróciła dnia tego z miasta, dziecię płakało swoim zwyczajem. Zatrzymała się
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/244
Ta strona została uwierzytelniona.