Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/269

Ta strona została uwierzytelniona.

— Panie Antoni — dodał po chwili ze spokojem rezygnacyi — cóż robić: wykształcenia fachowego nie mam, o chleb trudno, a na moje miejsce czyha mnóstwo kandydatów.
— No to usiądź przynajmniej sąsiad na chwilę, nikt tego nie dostrzeże a tak to doprawdy przykro rozmawiać.
A gdy konduktor uczynić tego nie chciał, zawołał z gniewem.
— Te wasze prawa są wprost nie ludzkie! Gdzież człowiek może przez tyle godzin kręcić się po wagonie bez chwili odpoczynku! Usiądź, przecież nikt nie doniesie.
I obejrzał się po wagonie.
Konduktor obejrzał się także, ale uczynił to z niepokojem; lękał się widocznie, by ktoś słów tych nie usłyszał. Oprócz dwóch szlachciców i mnie w wagonie nikogo nie było; zapewne fizyognomia moja nie wydała mu się podejrzaną, bo rozjaśniło się jego oblicze.
Nie usłuchał jednak rady sąsiada, oparł się ramieniem o ścianę i wyrzekł.
— Jestem przyzwyczajony do stania, a zresztą tak zobowiązałem się.
I dodał z odcieniem dumy, która mogła się wydawać dawnemu sąsiadowi bardzo śmieszną, i nie licowała z położeniem.
— Cóż chcesz, panie Antoni, pragnę żeby mnie szanowano, więc sam muszę szanować