on konika polnego tradycyjnem usposobieniem, jakie mu bajka przypisuje. Niepodobna było znaleść na świecie istoty tak niedbałej o jutro, a żyjącej jedynie chwilą obecną, istoty, któraby tak niezdolną była poddać się jakiemu bądź przymusowi i przełamać się w czemkolwiek.
Kiedy słońce zaświeciło jasno, chłopiec nie był w stanie wysiedzieć pod dachem. Gdyby go zamknięto, wybiłby szyby i wyskoczył oknem, chociażby miał kark skręcić, padając na bruk uliczny; a gdyby w oknach były kraty, rozbijałby sobie o nie głowę bez ustanku, jak to czynią niekiedy więzione ptaki.
Usposobienie jego zależało od koloru nieba, od stanu powietrza, i nie było na nie żadnej rady. Kiedy chmury zaciągały niebo, siadał skurczony, osołowiały, wlepiając przed siebie wielkie oczy, w których migały otaczające przedmioty.
Skupić jego uwagę było rzeczą niepodobną; nie można go przecież było nazwać niepojętnym, przeciwnie, nauczył się nie wiedzieć gdzie i jak mnóstwa rzeczy; to co usłyszał i zrozumiał spamiętał, ale nauka, a przynajmniej nauka szkolna była wprost dla niego niedostępna.
Prawda, że nie miał nigdy do czynienia z żadnym pedagogiem, ani z nikim, coby się nim zajął na seryo; uczęszczał tylko do szkółki elementarnej, do której musiano go gwałtem
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/284
Ta strona została uwierzytelniona.