nań ułakomił, był sobie krawcem ubogich ludzi, daleko częściej łatał i przerabiał, niż krajał ze sztuki. Warsztat jego mieścił się w małej izdebce, położonej w głębi dziedzińca na Bednarskiej ulicy, o czem oznajmiał publiczności maleńki napis, ginący zupełnie pomiędzy wspanialszymi szyldami, rozwieszonymi w około drzwi ulicznych.
W tym warsztacie mieściła się zarazem kuchnia i sypialnia całej rodziny, złożonej oprócz Staśka, z majstra, majstrowej i małego Franka, krzyczącego ustawicznie. Nie dziw więc, iż niefortunny powrót chłopca ze szkoły, gdzie go umieściły bezpłatnie jakieś protekcye, był dla biednego małżeństwa prawdziwą klęską. Tej klęski nie usunęły jednak narzekania, ani »skaranie boskie,« powtarzane na różne tony.
Trzeba było coś przedsięwziąć z dzieckiem, które siedziało skurczone w zwykłej swej postawie, błyskając tylko wielkiemi oczyma ku oknu i rozmyślając, jakim sposobem wydostać się na świat z izby, gdzie odbywała się narada nad jego dalszym losem.
Narada nie była ani długą, ani ożywioną, ale wypadła dla Staśka fatalnie: ojczym posadził go do swego warsztatu. Czyniąc to, postąpił zapewne roztropnie i uczciwie, chciał zaprawić pasierba do pracy, nauczyć rzemiosła, jakie sam posiadał, niemniej biedny konik
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/286
Ta strona została uwierzytelniona.