Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/294

Ta strona została uwierzytelniona.

Zresztą czasem i w jesieni i w zimie słońce zajaśnieje a jeden taki promień dodawał odwagi chłopcu. Potrzeba, która jest matką wynalazków, dopomagała mu do utrzymania, z Kuryerami połączył drobny przemysł, sprzedawał zapałki, bo zauważył, że te zawsze bywają potrzebne. Dawano mu zapałki, tak jak Kuryery; na sprzedaż z groszem lub dwoma zarobku na paczce — stosownie do ich ceny.
Biedny konik polny wychudł, wymizerniał i podobnym był zupełnie do swego imiennika z bajki, kiedy przychodzi zbiedzony do gospodarnej mrówki. Płócienne ubranie podarło się i było zupełnie na tę porę nie wystarczające. Ktoś z miłosierdzia dał mu stare buty i stary mundurek szkolny, od którego odpruto guziki. Jedno i drugie było na niego za wielkie a kiedy je włożył, wyglądał na małego żebraka.
Nie myślał jednak zastanawiać się nad niedoborami swej toalety, bo już to w ogóle jakiekolwiek zastanawianie się było wprost sprzeczne z jego naturą. Tylko w mundurku i w butach zbyt wielkich było mu niewygodnie; zawadzały one w swobodnem uwijaniu się po tramwajach. Inni chłopcy śmieli się z niego.
— Ej Stasiek — wołano — strzeż się, upadniesz!
On wzruszał ramionami. Im więcej chwa-