gatym futrze, zainteresowany jego zręcznością, dał mu całego rubla, ażeby sobie kupił buty na zimę.
Stasiek tak się tym darem zdziwił, że zanim zdążył podziękować, siwy pan wysiadł z tramwaju i zniknął w przyległych ulicach.
Chłopak wyglądał bardzo oryginalnie i powierzchowność jego usprawiedliwiała odebraną jałmużnę. Zbyt szeroki mundurek obcisnął rzemiennym paskiem, ażeby mu było cieplej i wygodniej, mundurek jednak roztwierał się u szyi i widać było podartą koszulę, oraz nagie wychudłe piersi dziecka. Włosy, gęsto obrastające mu głowę, piętrzyły się nad nią kędzierzawe, niekarne, włosów tych było wszędzie pełno, grube kosmyki spadały mu na kark, na uszy, na czoło i na policzki prawie. Stanowiły one główną charakterystykę jego twarzy, z po za nich to wyglądały oczy okrągłe, błyszczące, nos ptasi o delikatnych zagięciach i wreszcie bladoróżowe usta z obwisłymi kątami, które smutnym, sierocym wyrazem sprzeczały się z jasnem spojrzeniem.
Na rubla spoglądał on przez chwilę więcej zdumiony, niż radosny. Nie miał nigdy tyle pieniędzy w ręku i zaraz przyszło mu na myśl co z niemi miał zrobić. Suma to była duża względnie do tego, co zarabiał, ale względnie do potrzeb stanowiła zaledwie kroplę w morzu. Stary pan kazał za nią kupić buty.
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/296
Ta strona została uwierzytelniona.