i byłaby się ona rozegrała może smutniej jeszcze, bo ojczym chciał czynnie swego gniewu dowodzić, a Stasiek umknąć nie zdołał, spotkawszy niespodzianą trudność w otwarciu drzwi — gdy ukazała się w nich jego matka.
— A toż co! — zawołała przestraszona.
Ojczym ochłonął trochę, tem bardziej, że Stasiek korzystając z tej niespodzianej interwencyi, schował się tymczasowo za matczyną spódnicę.
— To ten nicpoń, ten próżniak! — narzekał krawiec, sapiąc jeszcze gniewnie.
Matka nie pytała o nową zbrodnię Staśka; nie rozumiejąc, co zrobił, powtórzyła za mężem zwykłe słowa.
— Skaranie boskie.
Gdyby jednak w tej chwili była spojrzała na syna, zobaczyłaby w jego oczach taki smutek, iż zapewne usta wymówiłyby łagodniejsze słowo. Ona jednak na niego nie spojrzała, bo rozkrzyczany Franek wyciągał do niej rączki.
Stasiek też nie czekał dłużej. Próba zgody rodzinnej wypadła niefortunnie. Nie zatrzymując się pod oknem, przebiegł dziedziniec i znalazł się na ulicy.
Szare chmury, rozwieszone na niebie, sypały teraz śniegiem gęstym i grubym; powietrze pełne było białych płatów, które kręciły
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/300
Ta strona została uwierzytelniona.