nieludzki. Wagon wstrząsnął się lekko, coś pod nim zachrupało i biegł dalej, zostawiając za sobą ciało chłopca z odciętemi kolanami i krwią znacząc bieg swój na białem posłaniu śniegu.
Dopiero wówczas jękowi Staśka zawtórował krzyk ogólny wszystkich obecnych. Pobiegli do niego, leżał bez czucia ze starym mundurkiem, otwartym na piersiach, z twarzą siną, zwróconą ku niebu a włosy w nieładzie okrążały jego głowę i zaledwie dostrzedz było można z pod nich oczy zamknięte. Krew płynęła wielką, rumianą strugą ze zdruzgotanych członków.
Pochwycono go z ziemi, zawołano dorożkę, układając w niej martwe już prawie ciało; na chwilę tylko otworzył wielkie swe ptasie oczy teraz bez blasku, jakby się w nich snuły jakieś obrazy widzialne tylko dla niego.
— Mamo! — szepnął zaledwo słyszalnym głosem.
Zatoczył wzrokiem w około, jakby jej szukał przy sobie, raz jeszcze wargi poruszyły się słowem: mamo. Skończyć go jednak nie zdołał, drobne członki wyprężyły się konwulsyjnem drgnieniem, źrenice zaszły bielmem.
Kiedy dojechano z nim do szpitala — nie żył.
Wieść ta doszła niebawem do jego matki,
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/304
Ta strona została uwierzytelniona.