Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/315

Ta strona została uwierzytelniona.

Raz stanął przede mną i zagadnął mnie nagle:
— Więc ty doprawdy znajdujesz, że nie jestem taki brzydki?
Spojrzałem na niego i rozśmiałem się mimowoli; wyglądał tak pociesznie ze swoją zafrasowaną miną.
Ten śmiech sprawił mu widocznie wielką przykrość, widziałem to.
— Ależ nie, nie — zawołałem pospiesznie.
Wstrząsnął głową.
— Tak mówisz tylko — wyrzekł smutnie — przecież żadna kobieta nie mogłaby się we mnie zakochać?
— Rozumna....
— Rozumna, hm! — powtórzył zamyślony — kobieta rozumna! hm!
Zdawało się, iż w przekonaniu jego zrodziła się wątpliwość co do rozumu kobiety, o której marzył; brakowało mu zapewne skali porównawczej w tym względzie, a może też nie przyszło mu nigdy do głowy, by kobieta i rozum mogły chodzić w parze. Nie wytłómaczył się bliżej ze słów swoich, a ja znów nie pytałem; bo co do oryginału główki, wychodzącej uparcie z pod ołówka i pędzla mego przyjaciela, miałem ustalone zdanie.
Dnia jednego, w piękny wieczór majowy, poszliśmy się przejść nad brzegiem Wisły. Jacenty lubił otwarte przestrzenie a za to nie-