nie pojęła, może dla tego, że była tak lichym pyłkiem na świecie, iż przywykła do swego położenia i znosiła je filozoficznie, nie rozumiejąc, że inaczej być mogło; najprędzej nie zastanawiała się głębiej nad znaczeniem faktu, skorzystała tylko z niego, przekroczyła czemprędzej próg opróżniony i znikła w ciemnem wnętrzu sieni.
Niebawem jednak wybiegła zeń jeszcze szybciej. Cierpliwość jej była daremną. Kierując się zapachem potraw i gwarem kuchennym, trafiła wreszcie do pożądanego celu; drzwi nawet zastała otwarte, błysnęły tuż przed nią owe stosy mięsiwa, ale cóż, zaledwie przystanęła w korytarzu, wychodził jeden z kuchcików, spostrzegł ją i wypędził.
Wyszła w milczeniu, w bramie spotkała się z buldogiem, który spokojnie przyglądał się ulicznemu ruchowi i zdawał się jej urągać.
Spuściła głowę zamyślona. Nie zraziło ją pierwsze niepowodzenie, bo zresztą zrazić nie mogło; konieczność w kształcie głodu ciążyła nad nią i nie pozwalała oglądać się, ani rąk opuszczać.
Parę kroków dalej, przy załamku ulicy, siedziała stara żydówka i miała przed sobą kosze pomarańcz, ciastek i innych przysmaków; koszów było kilka; kobieta, która je sprzedawała była stara, przytem nie chcąc tracić drogiego czasu, robiła pończochę, a chociaż machinalnie, z przywyknienia, nie patrząc nawet,
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/32
Ta strona została uwierzytelniona.