Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/36

Ta strona została uwierzytelniona.

to drżała, bo cóż znaczyła dla niego, który od rana nie jadł, bułka tak strasznie, tak niemiłosiernie mała. Mimowoli jednak wzroku oderwać nie mogła od tej bułki, którą podniecona głodem wyobraźnia przedstawiała jako najwyszukańszy przysmak.
Józiek wyrwał prawie bułkę z jej ręki i nie pytając o nic i o nikogo, ugryzł ostremi zębami, ale jednocześnie powtarzał:
— Miała też za czem włóczyć się cały dzień, oj głupia, głupia!
Była to cała nagroda za jej trudy, przecież nie rozgniewała się na niego, tylko spoglądała, gdy pożerał jej zdobycz i wymyślał zarazem. Było jej błogo i boleśnie, chociaż więcej błogo niż boleśnie. Do wymyślań przywykła.
Zdawało jej się, że w miarę jak on jadł i ona się nasycała. Tylko oparła się o mur, bo czuła jak nogi uginały się pod nią. Z zamyślenia, w jakiem pogrążona była, wyrwał ją dopiero głos Józka.
— Dawaj drugą! — wołał wyciągając znów do niej rękę.
— Drugą — zawołała z przestrachem, żalem i wymówką dla samej siebie — drugą? Ja nie mam nic więcej.
I jakby chcąc dowieść prawdy słów swoich, pokazała mu obie puste ręce, ruchem na-