monetka, wiesz, taka skórzana kieszonka z pieniądzmi.
— Z pieniądzmi? i cóżeś z niemi zrobił?
— A co miałem zrobić, wydałem — odparł Józiek uderzając się znacząco tam, gdzie w prawidłowszem ubraniu znajdują się kieszenie.
— Cóż to ja kutwa, czy co? miałem je może dusić?
— Gdyby były teraz — szepnęła dziewczyna, której w myśli stanęły wszystkie doraźne użytki, jakieby z nich zrobić mogła.
— Iii! — wyrzekł Józiek filozoficznie — i takbym na nich nie usiadł jak pan jaki, a gdyby mnie tylko noga nie bolała, albo żebyś ty nie była taka głupia...
Machnął ręką ruchem świadczącym o głębokiej pogardzie dla mamony, chwilowego kalectwa i tego, co nazywał głupotą towarzyszki.
Ona stała zamyślona, a przed jej oczami przeciągały przedmioty niezbędne, jakieby jej dały pieniądze.
— Kupiłabym ci kiełbasy, ciastek, chleba świętojańskiego, piernika — wyliczała skwapliwie, jakby samo nazwanie pożądanych przedmiotów, sprawiało jej przyjemność.
— No, to kup, mruknął Józiek szyderczo.
Nie zważała na przerwę jego, tylko uderzyła się w czoło jak człowiek, który sobie coś przypomina.
— Kupiłabym ci najprzód maści na nogę.
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/45
Ta strona została uwierzytelniona.