Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

kłą. Dokuczał jej głód, ale dokuczały więcej jeszcze wymagania Jóźka. Ona musiała im zadosyćuczynić, a nie wiedziała jak to zrobić.
Jak wiemy, Maryś nie miała zgoła żadnych pojęć moralnych, wszystko u niej było tylko instynktem lub popędem. Nie umiałaby była zgoła nigdy wytłómaczyć, dla czego robiła to, a nie co innego, bo też nikt się jej o to nie pytał.
Żyła jak ptak manną miłosierdzia, przemysłu lub kradzieży. Nigdy nie miała zapewnionego jutra i o jutro też nie troskała się zwykle, chociaż nie znała przepisu, że dość dniowi każdemu na jego nędzny, w praktyce jednak miała dość trudności w przeżyciu dnia jednego, by się o następny kłopotać. To też, gdy była głodna, bez najmniejszych skrupułów żywiła się cudzą własnością, naturalnie, gdy to było możliwem. Czyniła to o ile mogła zręcznie i skrycie, bo wiedziała, że gdyby się rzecz wydała, miałaby dla niej różne nieprzyjemne następstwa.
Najprzód odebranoby jej zdobycz, nie szczędzonoby szturchańców, a w końcu mogliby ją wziąść do cyrkułu.
Co to był cyrkuł? o tem nie miała najmniejszego pojęcia i dla tego właśnie lękała go się niewymownie.
Bądź to z powodu tej grozy, bądź pewnej nieśmiałości wrodzonej, która przybierała tę