zienna była pałacem, a przecież rady sobie tutaj dać nie mogła. Nieraz biegała w koło ciasnej celki jak mysz, pomimo łajania dwóch kobiet, dla tego jedynie, że usiedzieć w miejscu nie mogła, bo odzywała się w niej żywa krew i nerwy dziecinne; czasem znów puszczała wodze marzeniom, a bujna wyobraźnia stawiała jej przed oczy jakby żywe obrazy przyszłości.
Maryś gotową była śmiać się dziś i płakać, myśląc o wszystkich towarzyszach dotychczasowego życia i brała ją ciekawość wielka zobaczyć, co oni robią, jak sobie radzą bez niej, a osobliwie co robił Józiek. I gdy myślała o nim, to ani się spostrzegła, jak łzy toczyły jej się po twarzy.
Raz kiedy to zobaczyła stara Marcinowa, zapytała:
— Czego to płaczesz, Maryś?
Ale Maryś powiedzieć nie chciała, zaczerwieniła się jak piwonia, otarła czemprędzej łzy ręką i odtąd miała się na baczności przeciw wspomnieniom. A jeśli puszczała im jeszcze wodze, to tylko w nocy, kiedy nikt widzieć jej nie mógł.
Powoli życie minione zasuwało się w jakąś dal mglistą i zdawało jej się, że już nigdy do niego nie powróci więcej. Poczucie to było prawdziwe; dawna śmiała, wspaniałomyślna Maryś istnieć przestawała, była to karta od-
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/72
Ta strona została uwierzytelniona.