Czarna Maryś pozbawiona jakiejbądź opieki a nadto złapana na gorącym uczynku złodziejstwa, kwalifikowała się do Osad rolnych dla małoletnich przestępców pod każdym względem. Przedstawił więc rzecz tę kolegom, a ci bez namysłu zgodzili się na jego pogląd, bo nad czem się tu było namyślać?
— No tak, do Osad rolnych — przywtórzył jeden i drugi ziewając, bo przyznać należy że jest na świecie dużo przyjemniejszych zatrudnień niż sądzenie głupich złodziejskich spraw.
— No tak — przywtórzył drugi patrząc niecierpliwie na zegarek, albowiem pan sędzia był młody i miał jakieś rendez-vous w ogrodzie, o którem myślał ciągle w czasie posiedzenia sądu. — Do Osad rolnych.... już późno.
Do Osad rolnych — zakonkludował promotor wniosku, dumny ze swojej wiedzy i filantropii.
Nie zważając więc na znudzone miny kolegów, zaczął mówić długo i szeroko o instytucyi, którą jak twierdził, znał dokładnie. Była ona według niego jakby umyślnie założona dla poprawy i umoralnienia małej złodziejki, która z taką bezczelnością upierała się przy swojej niewinności.
Zachwycał się dalej tą ulubioną sobie instytucyą, oddającą tak wielkie usługi społeczeństwu i wymienił parę zdań o szlachetnem działaniu filantropii.
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/76
Ta strona została uwierzytelniona.