szała o nich nie raz, ale wyobrazić sobie coś innego nad ulice, domy, bruk, a wreszcie puste place, nie umiała wcale. Myśli jej zaciekawione wybiegały w ten świat nieznany, a Marcinowa zaczęła znowu, rozczulając się bez przyczyny, jak zwykle, gdy wypiła kieliszek wódki:
— Oj będziesz ty miała za swoje, chudziaczko! Oj będzie tobie, będzie!
— Albo co? — spytała Maryś tknięta tem pożałowaniem.
Marcinowa nie odpowiadała wyraźnie, tylko rozczulając się coraz bardziej własnemi słowami, powtarzała:
— Oj, chudziaczko, oj! zamordują ciebie, zamęczą! zabiedzą!
I dalej ciągnąc myśl swoją z uporem pijackim, zaczęła płakać i zawodzić, powstrzymywana jedynie strachem dozorców więziennych, którzy nie pozwalali hałasować w celach. Przyciągnęła do siebie Marysię i chciała ją całować. Ale dziewczyna wyrwała się z jej objęcia. Nie mogła znieść jej pijanych uścisków. Wyrwała się, stanęła o kroków parę i spoglądała na nią z niespokojnym namysłem.
— Mówcie lepiej co tam będzie — pytała z bijącą piersią.
— Co! — powtarzała Marcinowa — zamordują, zamęczą, zamęczą!...
— At! nie gadalibyście głupstwa — ode-
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.