— Pewnikiem są gdzieindziej — odparła.
— A co one robią?
Tego także Julina objaśnić nie umiała; po namyśle jednak wyrzekła, iż pewno robią to samo co chłopcy, że muszą uczyć się tak jak oni.
Uczyć się, wyraz ten obijał się czasem o uszy Marysi, teraz pierwszy raz zatrzymał jej uwagę. Co to znaczyło uczyć się? Jak wiemy nikt ją nigdy nie uczył niczego, a jedyną reprezentantką wiedzy była w jej oczach szkoła żydowska, w której widziała czasem przez okna dzieci najniższych warstw izraelickiej ludności, kiwające się nad książkami i powtarzające chórem, miarowym akcentem, niezrozumiałe wyrazy. Nieraz przedrzeźniała je wraz ze swoimi towarzyszami.
— Co to wielkiego uczyć się! — zawołała.
Julina wzruszyła ramionami; nauka obchodziła ją bardzo mało, tak samo jak Maryś, była to natura gruba, zwierzęca; odwróciła się od niej i widocznie zamyśliła się o czem innem. A Marcinowa rozmarzona, z głową zwieszoną na piersi, z rękoma opuszczonemi na kolana, zasypiała zwolna, mrucząc tylko chwilami głosem przerywanym:
— Zamordują, zamorzą, zamęczą.
Maryś odwróciła się od niej z gniewem, chciała pytać dalej Julinę, ale wiedziała, że to byłoby daremnem; gdy Julina zamyśliła się jak
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.