to uczyniła w tej chwili, kiedy oko jej stawało się szkliste, a spieczone wargi zdawały się spragnione chwytać powietrze spazmatycznym ruchem, to już nikt z niej nie mógł wydobyć słowa jednego.
Pozostała więc zupełnie sama pomiędzy dwoma kobietami; sama z niepokojem, ciekawością, trwogą i wszystkiemi uczuciami, jakie w niej budziła przyszłość niepewna. Oh! gdyby ona mogła wiedzieć?... Gwałtowna jej natura nie pragnęła nic więcej w tej chwili.
Siadła w kącie z łokciami opartemi na kolanach, z czołem w dłoniach, ona także odosobniła się od towarzyszek, odkreśliła od nich kołem myśli. Głowa jej pracowała, usiłowała daremnie rozwiązać ciężkie zagadki, jakie jej nieświadomej, jej małej, jej zamkniętej stawiało życie. W pośród nich wszystkich, szczególniej teraz zatrzymała się nad jedną, nad tym wyrazem: uczyć się, który tyle razy obijał się o jej uszy. Przypomniała sobie teraz, iż nieraz mówiono jej: «Ot Maryś, uczyłabyś się czego.» A ona śmiała się i ruszała ramionami, bo zaraz stawała jej w myśli szkoła żydowska, jako jedyna reprezentantka tego słowa.
Teraz, bądź to z powodu, że była coraz starszą, bądź dla tego, że wśród ciszy i spokoju więzienia miała myśl nierozerwaną, coraz nowym widokiem lub wrażeniem, zaczynała więcej rzeczy pojmować. I pierwszy raz wyraz:
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/84
Ta strona została uwierzytelniona.