Wprawdzie wyobrażenia jej o państwie były bardzo niejasne, rozumiała jednak dobrze, o jakiem państwie mówiły towarzyszki więzienia; słyszała nieraz jak rzemieślnika, który miał własny warsztat i kilkunastu czeladzi nazywano panem. Adamowa mówiła to nie raz o majstrze, u którego mąż jej pracował. Maryś więc nie mogła wyobrazić sobie samej siebie w charakterze pani, inaczej jak pani majstrowej. A co w tem było niepodobnego? Czy to ona nie mogła być tak dobrą majstrową jak każda inna? Niechnoby tylko wyrosła i ogarnęła się trochę.
Słuchali jej przecież chłopaki i dziewczęta, kiedy rozdawała im przysmaki, słuchał ją Józiek, słuchałaby ją i czeladź, ba! sam pan majster słuchaćby musiał.
Kiedy myślała o majstrze, to nie mogła go sobie znów wyobrazić inaczej, tylko w osobie Jóźka. A wówczas przychodziły jej jakieś myśli dziwne, na sercu robiło się wesoło bardzo i razem łzy cisnęły się do oczu. Myślała jakby to ona dbała o niego, jakby mu było dobrze, jakby gotowała mu na obiad to tylko, coby lubił, oddawała najsmaczniejsze kąski, jakby w zimie siedzieli w ciepłej izbie przy kominie oboje, a w lecie szli na spacer co niedziela. W prawdzie Jóźka przy pracy wyobrazić sobie było trudno, ale to bynajmniej nie psuło
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.