jej marzeń; marzenia te były przedewszystkiem marzeniami dziecka.
Tak mijały dnie; co rano budząc się Maryś myślała sobie: to dziś, a gdy nadchodził wieczór, powtarzała sobie: to jutro. Tymczasem schodziło jutro za jutrem nie przynosząc jej zmiany żadnej.
Nudziło ją to ostatecznie. Marzenia zamieniły się powoli w pragnienia gwałtowne, które nie dawały jej pokoju, trawiły tę namiętną naturę.
Tymczasem sprawa Marysi narobiła hałasu i stała się powodem niemałego kłopotu dla sędziów, którzy wydali wyrok niewykonalny.
Koledzy w urzędzie śmiali się z nich i pytali kolejno:
— No i cóż, kiedyż wybudujecie Osady dla dziewcząt?
Kiedy wyrok wydany na Czarną Maryś będzie wykonany?
I śmiano się.
— Osady dla dziewcząt być powinny — odpowiadał zwykle prezydujący.
Ale wówczas wyliczano mu tak wielką ilość rzeczy, które być powinny, a które przecież nie istniały, iż sędzia umilknąć musiał.
Śmiano się też nie z myśli, która była dobra ale z niewiadomości. A co było najgorsze, dzienniki wzięły ten fakt na drukarskie zęby i dowiedziało się o nim szerokie koło czytających.
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/88
Ta strona została uwierzytelniona.