więcej adwokatów. Ci ostatni odznaczali się gwiazdką u fraka i uwagą, z jaką przysłuchiwali się sprawie. Nie można tego było o tłumie niewieścim powiedzieć. Piękne i strojne główki poruszały się, zbliżały jedna do drugiej, i raz wraz na tle szeptów można było usłyszeć głośniej rzucone słowo lub śmieszek stłumiony.
Widocznie więc nie zwabiła tutaj pięknych pań wymowa prokuratora, bo zdawały się słuchać go niecierpliwie; kto wie, może nawet cała sztuka krasomówcza jego była dla nich stracona z powodu, że nie rozumiały urzędowego języka, a może gdyby rozumiały, równieby nie słuchały, bo cóż je mogła podobna sprawa zajmować? Jeżeli przyszły do sali sądowej, to z innego powodu, bo zdawały się oczekiwać na coś ciekawie.
Spojrzenia ich zbiegały się nie na prokuratorze, nie na składzie sądu złożonym z poważnych figur, ale szły ku ławie oskarżonych; nie zatrzymywały się jednak na podsądnym, bo cóż ich mógł obchodzić ten prosty człowiek w zbrukanej siermiędze? Celem ich był jego obrońca.
I doprawdy pięknym paniom dziwić się nie było można; przeciwnie należało przyznać, że dawały dowód niepospolitego estetycznego smaku. Na obrońcę tego patrzeć było warto, bo nigdy wczesna sława nie opromieniła szlachetniejszego czoła.
Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.