Strona:Walerya Marrené - Na dnie życia.djvu/99

Ta strona została uwierzytelniona.

Rysy jego nie posiadały może tej klasycznej poprawności, do której przywiązanem jest konwencyonalne pojęcie piękna; ale twarz jego nosiła o najwyższym stopniu to znamię potęgi, jaką nadaje połączenie wysoko wyrobionej inteligencyi, woli i charakteru.
Na głowie nieco kwadratowej, wypukłej, rozwiniętej, zwijał się włos bujny, czarny nieco kręcony i krótko przystrzyżony tak, iż doskonale były widne zarysy szerokiego czoła o wysokich kątach, które go jeszcze szerszem w skroniach czyniły. Pod gęsto zarosłemi brwiami osadzone były oczy, pełne zmiennych blasków i obdarzone taką potęgą, iż nie każden był w stanie ich spojrzenie wytrzymać; usta miały dumne, wyzywające zagięcia.
Z głową niedbale w tył odrzuconą spoglądał na pana prokuratora, widocznie skupiając myśl, ażeby odpowiedzieć mu punkt po punkcie; czasem tylko coś nakszatłt szyderczego uśmiechu zamigotało w jego źrenicach, czasem ruchliwe nozdrza zadrgały lub spotęgował się wyzywający wyraz ust. Wszystko to jednak odbywało się bez współudziału woli; objawy te świadczyły zaledwie widzialną oznakę o wrażeniach jego, jak lekkie drgnienia fali świadczą o wirach i głębiach, na dnie jej leżących. Zresztą adwokat nie zdawał się spostrzegać spojrzeń ku sobie zwróconych i tego całego tłumu, którego był przynętą. Nie spostrzegał, czy też