mującej jego fizyczny i moralny rozwój. Szkody jakie ztąd ponosi społeczeństwo, są nieobliczone.
A jednak w ubogich rodzinach z konieczności na pierwszym planie stać musi kwestja chleba, ona to de facto opustosza rodzinne ognisko, zmuszając matkę, której nikt nie zastąpi w zajęciach domowych, do pracy fabrycznej, ona to rzuca dziecię nowonarodzone na łup przedajnej opieki, a jeśli wychowa się pomimo to, zdaje go przez pierwsze lata na łaskę losu, a następnie na pastwę przedwczesnej pracy.
Gdyby przynajmniej to wysilenie całej rodziny zapewniało jej byt dostateczny, dawało chleba i powietrza do syta. Ale niestety, fakta odpowiadają przecząco.
Życie większej części robotników, niepewne jutra, jest pasmem nieskończonych ofiar, a części miast fabrycznych przez nich zamieszkiwane, przedstawiają przerażający obraz nędzy. Ludzie stokroć gorzej pomieszczani bywają od zwierząt, i żyją nieraz w warunkach trudnych do opisania. A co gorsza, stan ten zdaje się ściśle złączony z samą istotą dzisiejszego przemysłowego ustroju.
Nie ulżyła nędzy klas roboczych ani praca kobieca, ani praca dziecinna, ale przeciwnie, tam, gdzie na utrzymanie rodziny starczył niegdyś zarobek ojca, dziś potrzebna jest jeszcze praca matki i dziecka, bo współubieganie się wyrodzone możliwością użycia słabszych sił w prze-
Strona:Walerya Marrené - O pracy.djvu/33
Ta strona została uwierzytelniona.