nędzy i ciemnoty lęgną się fizyczne i moralne zarazy, które grożą także szczęśliwym tego świata. Wilgotne sutereny, zaułki bez słońca i powietrza, zamieszkiwane przez wynędzniałą ludność, stanowią zabójcze ogniska, zkąd powstają, gdzie przechowują się i rozwijają miazmata tyfusu, cholery, ospy i wszystkich chorób zaraźnych. Tam zabierają one tysiące ludzi, ale też rozchodzą się wszędzie, zatruwają powietrze, a wówczas pada bogaty zarówno z ubogim ofiarą złego, nad usunięciem którego nie chciał pracować.
A cóż mówić o moralnych, groźniejszych jeszcze zarazach? Czyż można dziwić się ludności ciemnej i przyprowadzonej do rozpaczy nieustannem cierpieniem, jeźli daje się obałamucić każdej doktrynie, obiecującej równy podział bogactw, lub bezwarunkowe podniesienie płacy.
Podobne utopje są to mrzonki, które zdrowa nauka stanowczo odsądziła od prawa bytu. Przecież pracownicy tego pojąć nie mogą, brak im bowiem tego jednego czynnika, co mógłby zabezpieczyć społeczeństwo od zaburzeń i starć, brak im oświaty. Ona to jedna byłaby zdolna złagodzić zawiści, wskazując pracownikom, że ich własny dobrze zrozumiany interes stać powinien na straży porządku i bezpieczeństwa publicznego. Wszędzie bowiem. gdzie te warunki są naruszone, przemysł cierpi, a cierpienie to z konieczności najdotkliwiej odbija się na pracującej klasie.
Strona:Walerya Marrené - O pracy.djvu/36
Ta strona została uwierzytelniona.