Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/017

Ta strona została uwierzytelniona.

panie. Zanim, posłuszny woli cesarskiej, po stopniach stolicy biskupiej poszedł, gdy w puszczy, w bratnim eremie przebywał, widzieli bracia na zemdlonym od twardej pracy, że przepasany jest łańcuchem żelaznym z kolcami, który mu w biodra wrósł, a skórę brzucha przetarł i w otwartych wieczyście ranach gołych wnętrzności dotykał.
Duma król. Z głębi potężnych piersi wzdycha. Aż oto woła ku biskupowi:
— Wydam ci ciała poległych w boju, jeno tu nie płacz przede mną.
Szepce opat do ucha monarchy:
— Panie, ach, panie!...
Patrzy król pod przyłbice, w zawarte maski onego towarzyszów lwiemi oczyma. W oczy ich patrzy ze straszliwym uśmiechem, jak między żelazy goreją.
— Wydam ci ciała poległych; z chwałą je chowaj w tej ziemi.
Pomruk złowrogi w drużynie. Spinają sprzączki żupic pancernych. Mocno przypasują obojczyki i blachownice, zarękawia i fartuchy kolczate. Nisko spuszczają przyłbice, żeby ocienić lica nanośnikami. Trzask słychać mieczów i pobrzęk cięciw. Pomruk głośniejszy w drużynie. Gwar.
Schyla się biskup, podnosi krzyż i błogosławi nim króla.
Postąpił król ku biskupowi. Ujął dłoń i powiódł w pokorze bosego ku złotej zasłonie namiotu. Orszak niemiecki za królem. A gdy komornik spuścił za nimi zasłonę, rozejdzie się w obóz drużyna z gwarem zło-