Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/043

Ta strona została uwierzytelniona.

pój go miodem. Zawrzyj z nim pobratymstwo na życie i śmierć przeciwko polskiemu królowi. Puść-że go, puść na koniu bogato siodłanym w Wiślicę, w starą ojczyznę...
Serce rycerza drży. Oczy się śmieją ku niebu. A myśl, jak zapach kwiatowy, dymi się w duszy:
— Takem zaiste postanowił. Tak mu uczynię. Przez twą przyczynę, Cudna żono...
Jakby w nagrodę za ową myśl, jakby w przedziwnem powinowactwie z postanowieniem, — rozchylą się het-het lasy szerokie. Wiślańskie łęgi! Widać z wyżyny kwieciste, nieogarnione oczyma. Wierzby tam ponadwodziu rosochate, wikle się srebrzą w porannej mgle. Daleko dumają kępy sokorów, daleko w błękitach białe brzozy toną. W brzegach rozkosznych płynie połyskliwa Wisła-woda. Toczy się popod wzgórza okrągłe i chlupie w gliny żółte osypisk, toczy się popod skały wapienne i wstęgą błękitu ich białe stopy otacza. Wraca się w łąki i zanurza się w lasy... A nad nią krzyk wiosenny czajek. Na skale białej, na skale wysokiej zamek drewniany basztami w niebo strzela.
— Tyniec widać... — szepcą druhowie.
Weprą rycerze żeleźca w boki biegunów i sadzą wskok łąkami kwietnemi. Wpław płyną przez Wisłę-rzekę. Skoro zaś bystry koń strząśnie ze siebie wodę na brzegu, uderzy Walgierz w róg. Uderzy raz, uderzy drugi, w hejnał radosny, w dźwięk rodowy.
Padła z łoskotem brona nad rowem. Rozwarły się cisowe podwoje...
Cudna w nich żona!