Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/065

Ta strona została uwierzytelniona.



Wolno z wysokości wierzchnicy Cudna zstępuje.
Sama jedna po stopniach idzie. Skierowała cicho kroki w więźniowy kąt. Senne, jedwabne słychać stąpanie, łagodne, jak szelest pajęczej, szkarłatnej pawłoki, co ciało jej królewskie przesłania. Oczy żony wyniosłe, brwi zwiedzione, na ustach niemasz uśmiechu. Spojrzała w oczy nędzarza.
Słowo słychać:
— Łaskę przynoszę.
A gdy ów milczy, groźne pada ostrzeżenie:
— Jeśli będziesz milczał, odejdę. A odejdę nazawsze. Proś mię, a może łaskę proszoną zleję na czoło twoje.
Dusi się rycerz błotem słów, szlocha w sobie, tarza się w barłogu hańby. Aż, przezwyciężony od długiej nędzy, wymówi:
— Łaski!
— Masz zniżyć głowę do stóp. Na znak.
— Zniżę głowę.
— Wyrzeczesz się przeminionej sławy i snu o sławie.
Spojrzał w nią Walgierz krwawemi oczyma. We