Wlecze się długość nocy.
Trwa cisza. Świerszcz jeno, towarzysz jedyny przeklętej doli, niewidzialny świadek bezsennych nocy, skrzypieniem mierzy czas.
Płyną przez ciemność myśli leniwe, ogłuchłe, z wygnitemi oczami. Ponad jeziorem wiecznego rozczarowania wloką się długim orszakiem. Spływa z warg nadaremne westchnienie. Toczy się jęk w dół bez dna.
Obmierzło już szyderstwo, wstręt budzą łzy.
Ostatek wielebnego męstwa, ostatek pracy...
Kruszy się i sypie w proch kamień ducha.
A za kratami głucha noc.
A za kratami wzdycha wiatr.
Świst-Poświst do krat przyleciał... Westchnął... Przeszumiał...
— Świstu-Poświstu... — wzywa ku niemu Walgierz Udały... — Och, wietrze, wietrze!...
Och, wietrze wiosenny, wonny!
Już na mnie przyszedł czas. Zanieś, wietrze swobodny, królowi polskiemu żegnanie moje. Powiej mu w twarz rozgorzałą. Na skrzydła weź żegnanie moje
Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/070
Ta strona została uwierzytelniona.