Strona:Walgierz Aryman Godzina (Żeromski).djvu/071

Ta strona została uwierzytelniona.

i na stanicę rzuć... Niechaj zaszumi wielka chorągiew nad dumającą głową królową...


∗             ∗

Słyszy Walgierz w nocnem milczeniu szelest kroku. Gniew nim pomiata, że mu ostatni pogwar duszy roztrąca zbir.
Patrzą w mrok z nienawiścią kocie więźnia źrenice, oczy skąpe i podejrzliwe. Badawcze ucho chwyta szept:
— Walgierzu...
Gnuśnie milczy niewolnik. Śmieje się w duszy z szeptu nocnego, czyjkolwiek jest.
— Rycerzu... — pozywa głos.
Milczy kajdaniarz. Przebiegła jego mądrość, jak niewidzialny szpieg obchodzi wkoło szept, a opasuje go nićmi obojętnego badania.
— Książę!
Ocknął się w piersiach szloch dawny-pradawny.
— Wodzu!
Omdlałe serce wzdycha w nocy:
— A choćbyś była złudzeniem ciemności, witaj, maro, co mię pozdrawiasz...
— Piękny!
— Kto-ś jest?
— Poprzysiąż mi wiarę wieczną, miłość wieczną, a ja w zamian kuny twoje rozłamię.
Szeptane, zimne, przemądrzałe słowo:
— Rozerwij kuny, bym ci uwierzył.
— Dam ci w rękę twój własny miecz.